Pobiegli po szablę sierżanta
29 czerwca odbył się „Bieg po szablę sierżanta Dobrowolskiego”, którego organizatorami byli Muzeum Ziemi Mińskiej, Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji i Jerzy Nurek. Bieg zorganizowano z okazji 100-lecia Polskiego Czynu Niepodległościowego, dla upamiętnienia mińszczanina Henryka Dobrowolskiego, ps. „Sęk”. Pod pokrywą codzienności
Muzyk (gra w zespole Wysadzina), fotograf, ciekawy świata, miejsc i ludzi wraz z ich emocjami, próbujący za każdym razem dostrzec coś nowego, niepowtarzalnego i zatrzymać to w kadrze. Jarek Wójcicki nie lubi utartych schematycznych zdjęć i oczywistych obrazów. To, co tworzy, jest wyjątkowe, tak jak bohaterowie jego prac, które można oglądać w Miejskim Domu Kultury w Mińsku na wystawie „Oni pod pokrywą codzienności”. Rozmawiam z fotografem, czy muzykiem? Jarek Wójcicki (J. W.) – Z Jarkiem Wójcickim. Ja sam nie wkładam się do żadnej z szuflad, tym bardziej, że zajmuję się również grafiką i robię jeszcze inne rzeczy, które mnie cieszą. Gram od dziecka, a fotografuję od kilkunastu lat. Dziś każdy robi zdjęcia. Kto według ciebie może, a kto powinien je robić? J. W. – Fotografia to niezwykła pasja. Zdjęcia może robić każdy, ale z pewnością powinni ci, którzy widzą to, co nas otacza w sposób nieco inny, niż większość ludzi. Wtedy mamy gwarancję oglądania czegoś niezwykłego. Może nawet ponadprzeciętnego. Trudno jest zrobić idealne technicznie zdjęcie? J. W. – Hmm... to kwestia wiedzy potrzebnej do wykonania poprawnej fotografii i tego można się nauczyć, natomiast patrzenia na to, co wokół nas, chyba już nie. Dla przeciętnego odbiorcy jakość zdjęć nie ma większego znaczenia. Na co ty zwracasz uwagę patrząc na zdjęcia innych autorów? J. W. – Przede wszystkim na to, czy fotografia mi coś mówi, czy wywołuje u mnie jakieś emocje. Nie lubię pięknych, nudnych zdjęć ładnych ludzi, ani takich, gdzie ktoś stawia na brzydotę i chce ją pokazać. To jest po prostu nudne i nie robi na mnie wrażenia, bo takich prac jest obecnie bardzo dużo. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że taka fotografia musi istnieć, ale ja poza zleceniami komercyjnymi tego nie robię. W swojej pracy widzisz różnicę między patrzeniem a widzeniem? J. W. – Pewnie. Bez tego nie ma zdjęcia. W większości przypadków zdjęcie, całe serie, rodzą się w mojej głowie na długo przed tym, zanim wezmę aparat do ręki. Widząc człowieka wiem, jak chcę go pokazać, widzę miejsce i wiem, jak będę fotografować. Najczęściej tak, jak tego nie widzą ludzie, którzy znają go od lat. W fotografii niesamowite jest to, że można wiele pokazać w sposób niedostrzegalny dla innych. Ale interesuje cię to, co realne? J. W. – Nie wiem, jak ci odpowiedzieć, bo realna jest sceneria na moich fotografiach, normalni ludzie, ale mało realne jest to, żeby kiedykolwiek można było zobaczyć ich beztrosko biegających po polu rzepaku, czy kukurydzy z kolorową damską parasolką tak, jak na moich fotografiach. Czasami zaś widzę coś, co fotografuję bez żadnej ingerencji w realia sceny, bo według mnie, jest to ciekawe. Co cię inspiruje? Jakich kadrów poszukujesz? J. W. – Innych niż wiele zalewających obecnie internet. Szukam ciekawych, budzących emocje, ale nie idę na łatwiznę i prostactwo, dlatego np. do grobu Chrystusa nie włożę skąpo odzianej kobiety, bo pomijając fakt, że najłatwiej zabłysnąć obrażając czyjeś uczucia religijne – co mnie nie interesuje, to najzwyczajniej jest to dla mnie słabe. Powielany od lat temat. Marzę o tym, by na moich fotografiach ludzie widzieli to, czego nie zobaczą gdzie indziej. Niby realne, ale ma mieć to coś przez duże „C”. Kim są bohaterowie twoich fotografii? Opowiedz o nich. J. W. – To moi znajomi, mieszkańcy Cegłowa. Ludzie niemający absolutnie nic wspólnego z fotografią artystyczną, ani z jakkolwiek pojętą sztuką. Jednak nie było moją intencją ukazanie historii człowieka, jakim go widzimy, tylko opowiedzenie o nim poprzez obrazy niewidoczne gołym okiem. Moje fotografie mówią o nich z pewną metaforą, w dużej mierze korzystającą z abstrakcyjnych kontekstów. Praca z nimi okazała się magiczna. Kiedy znaleźli się w nowych miejscach, pozostawiając za sobą swoją codzienność, odsłonili to, co przykryła w nich proza życia. Wystarczyło okazać im szacunek i serdeczność, by obudzić w tych ludziach radość i chęć stworzenia czegoś niebanalnego, co mam nadzieję, obrazują moje prace. Zazwyczaj podczas sesji ubaw jest „po pachy” i to właśnie jest łączenie pracy z przyjemnością i radością. Znakomicie się ich fotografowało, nic nie było udawane, charakteryzowała ich wielka naturalność. Twoja wystawa była pokazywana w Holandii. To spory sukces. Jak się tam znalazłeś? J. W. – W ubiegłym roku fotografie zostały opublikowane w internecie i wzbudziły duże zainteresowanie. Ich odbiór był entuzjastyczny. Napisała do mnie Ame Agaru z Holandii, proponując autorską wystawę w Hadze, która odbyła się w maju tego roku. Ale bezdyskusyjnie największym sukcesem publikacji była radość w oczach bohaterów moich zdjęć, kiedy to zaczęli być podziwiani za zrobienie czegoś, o co nikt ich nie podejrzewał. Bardzo miłe jest również to, że projekty moich wystaw wsparł wójt Gminy Cegłów, Miejski Dom Kultury w Mińsku i kilka lokalnych firm. I serdecznie im za to dziękuję. Świetne było to, że właścicieli firm i przedstawicieli instytucji nie musiałem jakoś szczególnie prosić o wsparcie. Pokazałem fotografie, na ich twarzach pojawiał się szeroki uśmiech połączony z zachwytem mówiącym, że coś takiego widzą po raz pierwszy i dzięki temu wystawy mogły się odbyć. Ogromne wsparcie otrzymałem również od pewnej pani, która pragnie pozostać anonimowa. Muszę jednak wspomnieć, że osoba ta posiada tyle chęci robienia rzeczy niebanalnych i energii, że z powodzeniem starczyłoby na obdarowanie nią pół jednostki wojskowej w Barczącej. Co sądzisz o losie współczesnych fotografów? J. W. – Ja nie narzekam. Ale ja w ogóle nie narzekam. Może dlatego, że nie jestem statystycznym Polakiem, którego ulubionymi tekstami są: „jest źle, to kiepskie czasy, mogłoby być lepiej”, itp. Prawdą jest, że obecnie prawie każdy, kto posiada lustrzankę uważa się za fotografa i tacy ludzie zdaniem wielu psują rynek. Tylko jaki rynek? Jeśli ktoś decyduje się zatrudnić fotografa, który liczy sobie 200 zł za dzień pracy, to raczej nie oczekuje od niego dzieła sztuki. Jeśli zaś klient chce dobrych zdjęć, ponadprzeciętnych, w jakie wkładasz siebie podczas procesu tworzenia, to bez problemu zapłaci dużo więcej. Skręca mnie, jak czasem czytam „narzekaczy” na forach fotograficznych piszących o tym, że tak strasznie spadły ceny. Moja odpowiedź jest prosta: pracuj z takimi, którzy ci zapłacą, ile chcesz lub zmień zawód. To teraz o muzyce. Grasz w dwóch formacjach Elastic Golf i Wysadzina. Jak godzisz muzykę z fotografowaniem? J. W. – Jestem perkusistą obu zespołów. To jest pasja, a ona jest sposobem na życie. Mam to szczęście, że dane jest mi współpracować na tej płaszczyźnie z niezwykłymi ludźmi, których lubię i czasami brakuje czasu, ale jak się bardzo chce... Obie pasje trochę się zazębiają. Jestem, np. autorem fotograficznej kampanii promocyjnej Wysadziny, stworzonej z odpadowych zdjęć, jakie każdy rozsądny fotograf wyrzuciłby do kosza. Tymczasem wziąłem je na warsztat. Kampania została okrzyknięta w internecie strzałem w dziesiątkę. Natomiast z Elastic Golf nargrałem EP-kę, która była muzyczną ilustracją wernisaży mojej wystawy fotograficznej w Hadze i w Mińsku. Planujesz jakoś przyszłość? J. W. – Mam mnóstwo pomysłów na zdjęcia i bardzo chciałbym je zrealizować. A jeśli chodzi o muzykę, to skompletowaliśmy materiał na nagranie dwóch płyt z Elastic Golf i Wysadziną. Z Wysadziną jesteśmy obecnie na etapie realizacji pewnego projektu videomuzycznego. Jak się okazuje, chyba pierwsi w Polsce. Z kolei z aktorem Grzegorzem Jarkiem nagrałem audiobook, na którym czytam poezję P. Skały – chciałbym to wydać. Ale tak naprawdę nie wiem, co będę robił jutro, na jaki jeszcze wpadnę pomysł i co mnie zainteresuje. Rozmawiała „Nitka”, fot. z archiwum Jarka Wójcickiego Wystawę Jarka Wójcickiego „Oni pod pokrywą codzienności” można oglądać codziennie do 16 sierpnia w galerii Miejskiego Domu Kultury w Mińsku. Wstęp wolny. Wizyta Ministrów Mroczka i Karpińskiego w powiecie mińskim
Planowana trasa wizyty: fot. z www.czeslawmorczek.pl Menedżerska zmiana
Polski zespół heavy metalowy Scream Maker, który wrócił z trasy koncertowej po Chinach, gdzie promował debiutancką płytę, ma nową menadżerkę – pochodzącą z Mińska Mazowieckiego Anetę Korycińską, która dotychczas zajmowała się zespołem SteelFire. Debata w Cegłowie
Nie dla komarów - opryski.
Oprac. i fot. na podst. mat. UM w Mińsku Nie przegap - kalendarz imprez.
11 lipca – piątek 12 lipca – sobota 13 lipca – niedziela 17 lipca – czwartek 18 lipca – piątek 19 lipca – sobota 20 lipca – niedziela Plastycznie w bibliotece
Gminna Biblioteka Publiczna w Siennicy, w ramach poszerzenia swojej działalności kulturalnej, proponuje dzieciom i młodzieży zajęcia w sekcji plastycznej. Dla wojska, dla mieszkańców
„Janosikowe”? Tak, ale o połowę niższe
Tylko zmniejszenie o połowę niekonstytucyjnego „janosikowego” pozwoli Mazowszu normalnie funkcjonować i robić to, do czego zostało powołane oraz inwestować w drogi, szpitale czy nowy tabor. Jednym słowem robić to wszystko, na co dziś stać pozornie biedniejsze regiony. Pięć miesięcy od wyroku Trybunału Konstytucyjnego ministerstwo finansów przedstawiło propozycję zmian przepisów dotyczących „janosikowego”. – Choć jest to krok w dobrym kierunku, proponowane przez ministerstwo zmiany przepisów nie wypełniają sentencji Trybunału Konstytucyjnego. Zmiany przygotowane przez nasz zespół ekspertów są kompleksowe. Dotykają istoty problemu, wprowadzają szereg rozwiązań, dzięki którym wysokość „janosikowego” przestaje być oderwana od aktualnych dochodów – zauważa marszałek Adam Struzik.
Oddawać ponad własne siły Trybunał Konstytucyjny stwierdził w marcu tego roku, że przepisy dotyczące tzw. janosikowego są niezgodne z Konstytucją, ponieważ nie gwarantują województwu zachowania istotnej części dochodów na realizację własnych zadań. Jak wynika z analiz finansowych przeprowadzonych na podstawie kosztów realizacji zadań samorządu województwa z ostatnich kilku lat, wysokość „janosikowego” powinna być co roku zmniejszona o 50%. Tylko taki poziom dokonywanych przez Mazowsze wpłat pozwala województwu wypełniać zadania, do których zostało powołane. Niestety, w przeciwieństwie do wcześniejszych zapowiedzi, ministerialne zmiany nie są kompleksowe – nie dotyczą bowiem gmin i powiatów. Nowe zapisy obejmowałyby jedynie województwa i to tylko przez lata 2015-2016. Ministerstwo zakłada, że w tym czasie powstałyby przepisy dla wszystkich samorządów. Istnieje jednak obawa, że takie prowizoryczne zmiany zostaną na dłużej. Przedstawione przepisy nie rozwiązują też problemów, na które dobitnie zwracał uwagę Trybunał Konstytucyjny. Mazowsze w dalszym ciągu miałoby oddawać ponad własne siły. Tymczasem ministerialny projekt przeprowadza kosmetyczną zmianę finansową, która oznacza dla Mazowsza ulgę netto w wysokości ok. 100 mln zł. Tylko w tym roku dziura spowodowana niedoborem wpływów podatkowych, przy jednoczesnym obciążeniu „janosikowym”, to ok. 250 mln zł. Gdyby projekt ministerstwa zaczął obowiązywać, niedobór nadal byłby olbrzymi.
Wojewódzki Fundusz Solidarnościowy Projekt ministerialny nie dostosowuje nadal wysokości „janosikowego” do bieżącej sytuacji finansowej województwa. Wprowadza jedynie próg 35%, ale jest to procent liczony ciągle od dochodów sprzed dwóch lat. Nijak nie odnosi się do faktycznych, bieżących wpływów z podatków. Ministerstwo w sytuacji, gdyby dochody podatkowe nagle spadły, proponuje co prawda „zniżkę” w płaceniu „janosikowego”, ale ulga miałaby wynosić jedynie 10% – niezależnie od tego, jak bardzo drastyczny byłby to spadek i tylko na drugą połowę roku. Nie uwzględniony został również postulat innego klasyfikowania „janosikowego”. Jest ono w dalszym ciągu zapisywane w budżecie województwa jako wydatek bieżący. To sztucznie zwiększa kwotę wydatków, co również zaburza statystyki – w efekcie Mazowsze otrzymuje mniej pieniędzy z Unii Europejskiej. Ostatnie lata pokazały, że niezbędne jest stworzenie mechanizmu, który byłby swego rodzaju poduszką finansową w nagłych, nieprzewidzianych ustawą sytuacjach. Takim rozwiązaniem, wg Mazowsza – może być Wojewódzki Fundusz Solidarnościowy (który byłby w gestii Ministra Administracji i Cyfryzacji, ale rozdzielany byłby po uzgodnieniu z reprezentacją jst). Pieniądze na ten fundusz pochodziłyby z wpłat na „janosikowe” – po prostu do bieżącego podziału pomiędzy regiony byłoby 95% dokonanych wpłat, natomiast 5% przekazywane byłoby na Wojewódzki Fundusz Solidarnościowy. Te środki pokrywałyby ujemną różnicę pomiędzy sumą faktycznie dokonanych wpłat, a częścią regionalną subwencji ogólnej. Przepisy o „janosikowym” powstały w 2003 r. w celu wyrównywania dysproporcji rozwojowych pomiędzy województwami w czasach, kiedy regiony nie korzystały jeszcze z unijnych pieniędzy. Przez te lata największy region w Polsce oddał pozostałym województwom 6,54 mld zł. Oprac. i fot. na podst. mat. biura prasowego UMWM Nowy dzielnicowy gminy Siennica.
Więcej artykułów… |
Reklama |